piątek, 26 czerwca 2009

Bez serca łamie serca. Historia panny Hipokrytki.

Znów! Znów uświadamiam sobie, jakim strasznym potworem jestem. Mimo, że już się z tym pogodziłam, to gdy to nagle wraca ze świeżą bryzą dowodów, boli.

Tak, bez serca łamię serca. Zaczęło się to już dawno. Pan ,,Pe'' i pan ,,Zem" nagle zauważyli mnie w tłumie. Czemu mnie? Czy ja też ich zauważyłam? Ciężko powiedzieć. Czekali. Kazałam im czekać. Obiecywałam, gdybałam, odrzucałam, dawałam nadzieję... Okropna hipokrytka. Przed samą sobą nie potrafiłam odkryć własnych uczuć. A oni czekali. Aż w końcu dopadła mnie zazdrość. Bo przecież każdej małolacie pochlebiałoby, gdyby walczyłi o nią tak bardzo wyjątkowi ludzie. Ale te kilka słów obudziło we mnie tak bardzo znane ludzkości, od Kaina począwszy uczucie. Zazdrość. I to bezpodstawną. Bo pannie ,,Kezce" wcale nie uśmiechało się bycie konkurentką. Ani jej było to w głowie. Ale naiwna Hipokrytka nie potrafiła kojarzyć faktów. Więc zrobiła krok. Ośrodek zazdrości, pan Pe został poproszony o nową szansę. On, naturalnie się zgodził. Jego radość nie trwała długo, ale nie trwała też tak krótko, jak moja. Bo jeszcze tego samego wieczoru, gdy wszystkie emocje się ostudziły, a satysfakcja wygasła, zaczęłam mieć wątpliwości. Niepewność... Żal... Po dwóch tygodniach po tym ,,ja cię kocham"(?!) dałam mu do zrozumienia, iż ,,ja cię nie kocham! Nigdy cię nie kochałam! To koniec!". Ach, jak tylko pomyślę o tym pękniętym serduszku, o tej goryczy... Byłam wolna. Byłam splamiona. Po jakimś czasie mi wybaczył, jak sądzę. Wszystko było jak kiedyś, udawaliśmy błogie zapomnienie. Śmiałam nawet myśleć, że wszystko się ułoży. ale z moim charakterem... nie mogło się ułożyć. Rosła zażyłość między mną a panem Zemem. Ach, ten pan Zem... Od zawsze milczek, a choć najmądrzejszy, nigdy nie odezwała się w nim chęć udowodnienia całemu światu, że jest taki mądry. Nie rozmawiałam z nim. Przynajmniej nie twarzą w twarz. Na to nie było go stać... i mnie też. Więc komunikowaliśmy się na lekcjach poprzez karteczki, a poza lekcjami SMSami i GG. Ale dla panny Hipokrytki to było za mało. Więc wywołała burzę z piorunami za pomocą jednej walentynki o treści: ,,To było jak przypływ i odpływ. Raz coś do ciebie czułam, a raz nie(...)". Reszty przytaczać nie trzeba, jak sądzę. Ale ta burza była niewystarczająco niszczycielska. Więc porozmawiałam sobie z moim panem Zemem o uczuciach. I powiedziałam, iż mimo wszystko, chcę być tylko jego przyjaciółką. Naturalnie na nadzieję w jego sercu miejsce też się znalazło... Trach! Serce powoli zaczyna się łamać pod tak straszną burzą. Powoli zaczyna rozkwitać kwiat smutku. Ale to dopiero początek.

Ach, czuję się jak jakaś kucharka, która piecze chleb z uczuć tej dwójki, przyprawiając je swoimi. A potem powoli ten chleb zjada. I z każdym kęsem chrupiąca skórka się kruszy. Łamią się te niewinne serduszka. Chrup! Trach!

Tak przemija życie w jednej szkole, odchodzimy w przyszłość, do innej szkoły. Oczywiście los chciał, abyśmy trafili do jednej klasy! Pojawia się nowa postać, pan Wibo, dla mnie na wstępie skreślony, śmiechu warty, szukający miłości od osoby ładnej, mający inny system wartości. Jednak coś tam zaczyna mu kiełkować w serduszku. Jak miło... Ale, ale! Pojawia się znów kainowy odłamek w postaci panny Cachy. Dwulicowy, nieasertywny potwór. Ale udaje jej się zostać przyjaciółką pana Pe. Ta zazdrość o wiele przewyższa tamtą niedoświadczoną ,,niedolę". Moja droga przyjaciółka, Naja, a zarówno jeszcze droższa przyjaciółka pana Pe próbuje mi uświadomić, że to, że bezustannie o nim myślę to jest miłość! Że to zawsze była ... miłość. Tak więc wędruję przez kilka miesięcy przygnębiona, aż w końcu zaczynam bardzo egzaltowaną rozmowę. Ale, ale! Mimo tak bardzo osobistego charakteru, rozmowa kończy się moim nieśmiertelnym ,,tylko przyjaciółką!". Po wielu miesiącach tej ,,normalności", panna Cacha w sekrecie wyjawia mi, iż pan Pe powiedział jej, iż... nadal coś do mnie czuje. Ameryka! Też coś... Ale... w sumie to jednak jest coś... Pan Wibo jest przeze mnie sucho i gardząco ignorowany. Po raz pierwszy jestem aż tak potworna i aż tak bez serca.

Ale już nie chcę powtórki z rozrywki. Powtórki z pieczenia pysznego chleba cierpienia.

Kwiat smutku w końcu zakwitł na dobre. Pan Zem wpada w depresję. Zdesperowany wyznaje ponownie swoje uczucia, ja nie chcę go znów odtrącać, jak też mu mówię, więc ponawiam ,,mimo wszystko tylko przyjaciółkę". Jako jego bliscy przyjaciele: ja, pan Pe, a także wiele innych wspiera go. Bezskutecznie. Samookaleczenia, myśli, a nawet próby samobójcze, w końcu   psychiatryk. I... to wszystko przeze mnie. Ale po odtrąceniu chce o mnie zapomnieć. Kilkudniowa izolacja. W końcu stwierdza, że udało mu się skończyć tą miłość. Znajduje pocieszenie w innych, ale jak się okazuje, jest w ich rękach tylko zabawką. Ale, wiktoria! Już nie ma myśli samobójczych! I... historia się urywa. Jaki będzie dalszy ciąg? Będzie dalszy ciąg?

Pan Pe, pan Zem, pan Wibo... Oni wszyscy padli ofiarą tego okropnego uroku zauroczenia. Pewnie uważasz mnie teraz na prawdę za okropną czarownicę. O, nie! Nigdy w życiu!

  • Aby w pełni wszystko zrozumieć, potrzebne są szczegóły. Ale tych szczegółów jest... za dużo, żeby je wtrącać!
  • Historię tą opowiedziałam z najwyższym sarkazmem i zignorowałam wszystkie moje odczucia i przemyślenia. Pamiętaj! W danym momencie nie robiłam nic z premedytacją. Ja wtedy uważałam to za rzecz słuszną. Sądziłam, że rozumiem moje uczucia. To była ,,po prostu" pomyłka. Gdybym miała napisać tą opowieść od mojej strony, jako wątek główny traktując mnie, a nie innych, to wyglądałoby zupełnie inaczej. Byłaby to wzruszająca, melodramatyczna opowieść o dziewczynie rozdartej między miłością, prawdą, fantazją i samą sobą. Ale w tej opowieści wyśmiewam głupotę ludzką. Głupotę młodych, dziecięce niedoświadczenie, zabawę w dorosłość.

Panie Pe, panie Zem, panie Wibo. I tak tego nigdy nie przeczytacie, ale cóż... przepraszam Was, kochani, ale zarazem dziękuję Wam! Życie to teatr, czyż nie? Bądźmy dobrymi aktorami na tej scenie pieczenia chleba. Upieczmy razem chleb dobry dla nas wszystkich, dobrze?

Jakie to dziwne, czuję ulgę. Przypomniałam sobi całą historię, mimo że opowiedziałam tylko mały jej procent. Bo życie trudno jest opowiedzieć. Czuję ulgę... I... już nie mam wyrzutów sumienia. Chyba po prostu pogodziłam się z tym, że łamię serca, nawet mimo woli... Liczę tylko, że zostanie mi to wybaczone... Jeśli ktokolwiek dotrwał dotąd, to bardzo mu dziękuję.

A teraz żegnam... tak po prostu!

wtorek, 12 maja 2009

Wita?

Mam beztrosko witać na nowym blogu? Ile razy już to robiłam? Dziś nie będę nikogo witać. Dlaczego? Ponieważ nie mam serca, więc to powitanie byłoby wyjątkowo nieszczere. Nie mam serca... Dziś dowiedziałam się, że wczoraj w wypadku zginął przyjaciel mojego brata. H. Znałam go, ale nie było to szczególnie bliskie poznanie. Szczerze? Nie lubiłam go. Wydawał mi się niemyślącym szczeniakiem, wprowadzającym Cina w złe towarzystwo piwa, papierosów, szybkiej jazdy, seksu. I właściwie takim postrzegałam go do końca. Ale to nie ma znaczenia. Wczoraj umarł i to nie z własnej winy. Czy wstrząsnęła mną ta wiadomość? Przez sekundę mnie zatkało, a potem zrobiłam obojętną minę i tonem znawczyni stwierdziłam, że to jego wina, bo był głupi. Okazuje się, że to ja jestem głupia. Tylko dlaczego mnie to nie ruszyło? Rozumiem - nie ruszały mnie gorące wiadomości o tragicznej śmierci ludzi z drugiego krańca Polski, czy też świata. Tak - to jeszcze zrozumiem, bo ich przecież nie znałam. No ale do jasnej cholery, czemu nie dotknęło mnie to, że zginął ktoś ... namacalny, rzeczywisty, znajomy. Że to nie było tylko puste nazwisko. Tak. Nie mam serca. Ale nie jest mi dobrze z tą obojętnością. Nawet teraz, pisząc to, wyczuwam nutkę egzaltacji. O ile można to tak nazwać. Jak się zmienić? Jak sprawić, żebym stała się czułą osobą? Zawsze uważałam się za ostoję empatii, beczałam na byle jakim filmie, ale gdy przychodzi co do czego to okazuję się zimnym ,,teme" draniem. Doskwiera mi samotność, ale jednak taki potwór jak ja nie ma prawa egzystować razem ze społeczeństwem. Normalnym społeczeństwem. Mogę spokojnie rozmawiać z samobójcami, ale dla zwykłych ludzi jestem dziwakiem. Czy taki już mój los? W czterech ścianach z komputerem i książką? To nie jest sprawiedliwe. Skąd wziąć serce?